Miały być koncerty nad morzem. Zamiast tego nastąpił wypad spontaniczny. I jak to zwykle ze spontanem bywa – było rewelacyjnie. Pojechaliśmy z Jackiem do Przemyśla. Tam spotkaliśmy Kaśkę i jej brata Wojtka. Okazało się, że w kilku punktach nasze plany są zbieżne. Więc przynajmniej przez chwilę powłóczymy się razem. Potem jeszcze do grupy dołączył się jeszcze berlińczyk Tytus. Ale i tak największe wrażenie zrobiła na nas węgierska dziewczyna, która mieszkała na Słowacji, a z którą mogliśmy porozmawiać również po polsku.
Najwięcej czasu spędzimy w Rumuni. I dziś słowo „Rumun” znaczy zgoła co innego. Prawdopodobnie wkrótce stanie synonimem tego samego słowa co „Niemiec”, czy „Szwed”. No, może Cyganie psują cały sielankowy obraz, ale jednocześnie dodają kolorytu i swojskości. Nie było nas w domu 10 dni, więc wszystkiego nie zwiedziliśmy. Ale to akurat jest pozytywne – można będzie tam jeszcze wrócić:)
To takie małe z lewej strony to Tytus.